Drodzy Czytelnicy
"Naprawdę ważna jest jakość podróży, jak zgrałeś się ze swoimi partnerami i czy dałeś z siebie wszystko" - powiedział w udzielonym nam wywiadzie Chris Bonington. Jakże często to zdanie mogłoby być mottem artykułów zamieszczanych w naszym czasopiśmie. Niezależnie czy mamy do czynienia ze wspomnieniami skałkowca czy himalalisty, taka refleksja często towarzyszy opowieściom o wspinaczkowych wojażach. Nie inaczej jest w tekście Bernda Zangerla, jednego z najlepszych bulderowców, który opowiada o swojej podróży do afrykańskiego skalnego raju, Rocklands. Proporcja opisów poszczególnych bulderów, wycen, przechwytów i krawądek do innych refleksji mówi sama za siebie. Choć Berda interesują również, jakżeby inaczej, teoretyczne rozważania nad dyscypliną, którą uprawia - czego daje wyraz w udzielonym wywiadzie - to jednak w bardziej osobistej relacji z pobytu w bajkowym rejonie Rocklands te aspekty wspinania schodzą na drugi plan. Na pierwszy zaś wchodzi właśnie Boningtonowska "jakość podróży". Gdybyśmy chcieli przekonać do bulderingu jego ortodoksyjnych przeciwników, którzy traktują go jak "gorszą" dyscyplinę wspinania, zwykłą skalną gimnastykę dla umięśnionych osiłków, to ten tekst i wywiad z Zangerlem - podobnie jak opublikowany pół rok temu materiał o Johnie Gillu - mógłby nam służyć za mocny argument. Bo choć każdy swój ogródek chwali (tak robi też Bernd, mówiąc o grze bulderingowej: "Bo jest najlepsza... Czysta siła... Czysta koncentracja... Pozwala na zmuszenie ciała do największego wysiłku...), to prawda jest taka, że nie ma lepszych i gorszych dyscyplin wspinania, są tylko takie, które bardziej lub mniej odpowiadają poszczególnym wspinaczom.
We wstępie do numeru nie sposób nie wspomnieć o kolejnych, po nominacji polskiego zespołu do nagrody Złotego Czekana, symptomach dobrej kondycji naszego alpinizmu. Pierwszym są bardzo dobre wyniki naszych wypraw na patagońskie turnie. Wśród polskich dokonań znalazły się nowe drogi (w tym imponująca linia wytyczona na południowej ścianie Torre Central) i wartościowe powtórzenia. Te wydarzenia zdominowały górski serwis informacyjny w tym wydaniu GÓR, wypierając inne newsy (zaległości obiecujemy nadrobić w następnym numerze). Uważamy jednak, że ich ranga usprawiedliwia takie posunięcie. Jeszcze nie wybrzmiały echa tych radosnych wieści, a podczas zamykania numeru doszedł do nas news, że polski zespół (dobrze znany naszym czytelnikom team Belczyński - Tomaszewski) otrzymał, jako jedna z czterech wypraw, prestiżową nagrodę/grant imienia Mugsa Stumpa. Grant, fundowany przez czołowe firmy produkujące sprzęt wspinaczkowy, nie przypadkiem upamiętnia postać Terrence'a "Mugsa" Stumpa, znakomitego amerykańskiego alpinisty, który zginął w 1992 roku na Denali. Jego zadaniem jest bowiem pomoc w realizacji wspinaczkowych planów zespołom, które zamierzają realizować szczególnie ambitne cele, działając według maksymy "szybko, lekko i czysto". Czyli w stylu, któremu słynny "Mugs" był wierny podczas swojej wspinaczkowej kariery. Nasi wspinacze będą próbowali rozwiązać znany z prób Walerego Babanowa problem na Meru Central Shark's Fin (ostatecznie Rosjanin wytyczył drogę na prawo od linii wcześniejszych ataków). Będziemy trzymać kciuki. Zresztą nie tylko za tę wyprawę, ale także inne, które w najbliższym czasie wyruszą z Polski na podbój górskich ścian. Licząc tylko te, o których nam - jako redakcji GÓR - wiadomo, będzie ich sporo, a cele obrały naprawdę ambitne. Oby tak dalej!
Piotr Drożdż